Wkroczyliśmy juz w trzecią dekadę trzeciego tysiąclecia. PRL jest coraz bardziej mglistym wspomnieniem, a dla drugiego, rosnącego bez niego pokolenia, jest wręcz czymś niepojętym! Tym bardziej, że w szkołach o nim nie uczą – co paradoksalnie jest jedną z jego pozostałości. Tak, system nauczania pozostaje niezmienny od lat 50 XX wieku i jest nastawiony na sprawianie uczącym jak najmniejszych wysiłków, a nauczanym wdrażanie jak największego oportunizmu. Tak, dzięki temu już od pierwszej klasy jesteśmy wychowywani na potulne dziewczynki, odporne na samodzielne myślenie i upokarzanie, za to pokornie chłonące jakąkolwiek "wiedzę" od tych z góry i uniżenie wypełniające polecenia swoich nadzorców.
Dlatego jest, jak jest. W porównaniu z cywilizowanym światem, polski poziom buntu jest praktycznie równy zeru. PRL i prawie 50 lat dominacji sovieckiej uczyniło z nas ludzi wschodu. Cichych, pokornych i bezdyskusyjnie podległych hierarchii.
Staliśmy się dziewczynkami z pierwszej ławki, nastawionymi tylko i wyłącznie na zdobycie świadectwa z czerwonym paskiem.
Reszta otoczenia jest nieistotna!
Liczy się tylko cel pod nazwą: wegetacja. Liczy się tylko wypłata (maximum 1/4 w porównaniu do dowolnego kraju w starej UE) i nadgodziny pozwalające przeżyć (najdłuższy czas pracy w całej UE). W Polsce są też najszersze widełki płacowe, czego nasze wołki robocze z samego dołu jakby nie zauważają, a pomaga im tego nie widzieć tajemnica dotycząca zarobków (kompletne juz kuriozum światowe!). A widełki owe są ciekawostką samą w sobie (też na skalę co najmniej europejską): w miarę wzrostu stanowiska, wypłata rośnie w ciągu geometrycznym! Stąd też słuszny strach zarządców przed ujawnieniem tych niesprawiedliwych cokolwiek dysproporcji.
Związki zawodowe są kpiną pasożytującą tylko w budżetówce, rady pracownicze to zazwyczaj klakierzy zarządu bez wpływu na cokolwiek.
I tak od 30 lat.
Tyle że ostatnio coś się zmieniło. Z rynku pracodawcy i 30% bezrobocia, w krótkim czasie kraj nasz stał się (teoretycznie) rynkiem pracownika, ze śladowym bezrobociem (mimo plandemii!). Dodatkowo na rynek pracy weszło pokolenie millenialsów, świadome sytuacji i mające wywalone w coś, co było normą w latach dziewięćdziesiątych: zapieprz za michę kartofli, bo nie ma innych opcji. Ale mentalność pracodawców nie zmieniła się ani na milimetr!
Ciągle panuje hierarchiczne (wschodnie) podejście do pracowników. Każde wyższe stanowisko jest traktowane jako dar od losu i pilnowane jak buda przez burka! Każde polecenie z góry jest bezdyskusyjnie i natychmiastowo przekazywane w dół drabinki zawodowej. Chociażby było najbardziej bezsensowne. Oszczędności, co naturalne, też są wymuszane na tych z samego dołu. Brzmi paranoicznie, ale niestety wciąż się to dzieje. Nie istnieje racjonalne zarządzanie, a tylko wymuszanie. Ale co się dziwić: Polska to wciąż kraj zagranicznych montowni, gdzie innowacje są niepotrzebne, a liczy się tylko wypełnianie norm. Pomysłowość, samodzielność, usprawnienia – to wszystko jest zbędne! Kreatywni pracownicy to kłopot zagrażający wykonaniu planu. Zbędne ryzyko. Ryzyko w polskich montowniach jest absolutnie wykluczone.
Więc te nasze strefy ekonomiczne są wypełnione potulnymi biorobocikami, popędzanymi do manualnej pracy (normy kurwa!) przez roztrzęsionych o swoje stanowiska kapo. Kapo jest nietykalny, nawet jak ma potężne problemy z psychiką. Kapo trzeba się przypodobać za wszelką cenę – bo inaczej wywali z roboty (?!). Biorobociki są szczęśliwe, bo w końcu dostają tą swoją upragnioną miskę kapusty z cebulą. Wolny czas im niepotrzebny.
Im wystarcza wegetacja.
Ale z taką mentalnością jeszcze długo będziemy w ciemnej dupie.
Nie żal mi tych ciężko zasuwających podludzi, ale na obecnej sytuacji cierpią tacy jak ja: ludzie zachodu, którzy pracują po to, by żyć, a nie żyją po to, żeby pracować.
1,026 odsłon(a), dzisiaj nie było odsłon
W terapii leczenia alkoholizmu występuje takie własnie określenie (bez tego vege oczywiście). Oznacza ono u niepijącego już przez jakiś czas stan, który teoretycznie nie powinien wystąpić, a jest normą u świeżych abstynentów. Ano mianowicie takie właśnie poranne, podłe odczucie, jakby wczoraj nastąpił niezły melanż, mimo że nic takiego nie miało miejsca, a na liczniku nieustannie, od paru tygodni zero promila.
Drugim takim symptomem odstawienia jest dość upierdliwa chęć posiadania w ręku jakiegoś pojemnika z napojem (w domyśle – zastępczy alkohol).
No a w dzisiejszym, sobotnim i porannym Radiu Gdańsk, wyjechał właśnie temat wołowiny versji vege, którą w końcu skonstruowano (oczywiście w USA) z buraków i nieodłącznej soi i która to pseudowołowina w smaku się ponoć nie różni od normalnej? W cenie jeszcze i owszem.
Tylko na choooj to?!
Vegetarianie w większości swej są odbierani przeze mnie jako hipokryci, którzy jak to ci alkoholicy chcą odejść od mięsa, ale to mięso nie chce odejść od nich.
Więc żeby samych siebie oszukać i uspokoić to dręczące ich mięsko, powymyślali sobie tematy zastępcze w postaci: roślinnych "parówek", sojowych "kotlecików", buraczanej "wołowiny", itp, itd.
Tak jakby chcieli, a nie mogli, no ale wszystkim wokoło będą wciskać, że to oni to tylko roślinożercy! A wszyscy inni, to nędzni barbarzyńcy pochłaniajacy krwawe białko!
No może na razie jeszcze nie są tacy bezwzględni w ocenach – bo jeszcze jest ich za mało, ale jak się rozkręcą i dostaną zastrzyk pieniędzy, to może się skończyć psychoterrorem, jak w przypadku szalejącego już teraz LGBTqwerty.
Co nie zmienia faktu, że są z gruntu fałszywi, bo gdyby byli skupieni na samym vege, to wcinaliby prawilnie same rośliny, nie myśląc o zastępczej garmażerce.
A tak zawracają nam dupę swoimi niestrawnymi i rażącymi kubki smakowe wynalazkami! Sam kiedyś w hipermarkecie, przez pomyłkę, kupiłem jakieś bezmięsne salami. Musiałem to wyrzucić.
Ale absolutnym mistrzem był młody koleś występujacy w tym radioreportażu, którego do vegetarianizmu skłonił film na Netflixie, gdzie ujrzał, jak się robi mięsko od podstaw: od samego ubicia zwierzaka.
Młodziak wpadł w szok, bo pewnie wczesniej był święcie przekonany, że mięso jest ze sklepu, ewentualnie jakimś cudem samo pojawia się w lodówce?
Tylko jego mamusia coś podejrzanie często się tam kręci…
Takie więc oto mamy czasy: idiotów, hipokrytów i terrorystów nowej fali, którzy każdy problem po prostu wypierają i zagłuszają.
Nie ma już nadziei dla europejskiej cywilizacji…
Zginiemy przytłoczeni pseudotęczowymi flagami, otruci pseudomięsem, przez pseudoświętych…
511 odsłon(a), dzisiaj nie było odsłon
Pytanie tytułowe jest co najmniej fundamentalne dla naszej cywilizacji.
A odpowiedź na tą zagwozdkę, dla mojego pokolenia (a bardziej – charakteru) jest co najmniej naturalna i oczywista. W normalnych czasach (nie tych powojennych – sporo dalej wstecz) nikt się nad tym nawet nie zastanawiał!
No ale czasy się zmieniły…
I to grubo się zmieniły!
Znaczy ci starzy postPeeReLowcy, wychowani na sovieckich niewolników, nie mają wątpliwości: wolność według nich, to swoboda na którą pozwalają ich nadzorcy. A skoro jest jakaś swoboda, są nadzorcy, to i (według nich!) jest wolność i trzeba się skupić na resztce tej ich żałosnej wegetacji.
Bo po co ryzykować? Te Janusze i Grażynki nie znają takiego pojęcia jak ryzyko, indywidualność, samodzielne myślenie. Nie tak ich wychowano.
Więc jednoznacznie wybierają życie. Żałosne, skromne, ale pewne. Dla nich to oczywiste.
I tępią inaczej myślących, chociaż sami ledwo myślą – ich funkcje myślowe przejęły media w postaci RTV/AGD.
Na szczęście ci starzy są na wymarciu.
No ale są jeszcze są młodzi.
Ci poznali smak wolności, ale za to zatracili wiarę i życie (te doczesne i równie żałosne) jest dla nich tak cenne, że są posrani na samą myśl o śmierci.
Która i tak ich dopadnie…
I te dwie odszczepione od myślenia i idei grupy, dopadł inspektor Covid 19.
Tym starym dziadom i zeschłym babom zabrał resztkę życia, a ich "wolność" ograniczył już do absolutnego minimum. Założyli maski na swe smutne ryje, trzymają dystans i tego samego wymagają od innych. Bo tak im nakazano z góry. Bo tak jak za młodu mają pana, który ich chroni i dba o nich.
Młodym zabrał tylko możliwość nieskrępowanego spotykania się na żywo. Co i tak ich mało robi, bo mają wirtual – niedostępny dla starych. Ci z kolei chomąta na twarze zakładają bardziej bo muszą (mandaty). Czasem te pozbawione wiedzy jagniątka pójdą gdzieś w miasto protestować, chociaż zazwyczaj nie wiedzą za czym i przeciw czemu. Wolność dla nich to puste (jak i oni) słowo typu – miłość. Nie ma żadnej definicji i można nim rzucać ot tak! Zależnie od sytuacji.
A ci średni? W moim wieku? No jak takiego przypadkiem zaszczepią ściemnianym specyfikiem, na jeszcze bardziej niejasną chorobę, to zaciesza, że teraz będzie wolny jak dawniej.
Tylko że to złudna wolność.
Jakby mu nasrali do gardła za jakieś przywileje, to też by zacieszał.
Nie na tym to polega.
Wolność, jak prawda, nie przyjmuje żadnych kompromisów! Wolność, jak prawda, nie idzie na ustępstwa! Wolność, jak prawda, nie kombinuje!
Wolność, jak prawda, po prostu jest!
Więc odpowiadam za tymi, co te idee przekazują od tysięcy lat:
Wolność jest ważniejsza od życia.
Tak jak i prawda.
2,072 odsłon(a), 1 odsłon(a) dziś
Długo niczego nie wpisywałem. Powód jest zasadniczo jeden: patrząc na to, co się aktualnie odpierdala z coronaśvirusem i plandemią, po prostu mnie zatkało! Jestem wielbicielem SF pod każdą postacią (xiążki i filmy), a to co się dzieje na naszych oczach jest początkiem najmroczniejszych jej kawałków. Takim urabianiem społecznej plasteliny. Niejednokrotnie podczas ostatnich miesięcy odnosiłem wrażenie, że większość ludzi, z którymi się stykałem, została właśnie rozrobiona jak ta plastelina i – co tu ukrywać – moje wrodzone oderwanie od społeczeństwa osiągnęło level hard!
Nawet nie próbowałem tego opisywać, tylko z najszerzej roździawionymi oczami patrzyłem, jak rzeczywistość wokół mnie podąża ku jakiejś kolejnej utopii.
Na szczęście inni nie próżnowali, analizowali i mieli siłę to opisywać, więc oto jakże genialna próbka określenia obecnej sytuacji i leku na to zło. Tak, jeszcze mamy szansę wyjść z tego normalni!
507 odsłon(a), 1 odsłon(a) dziś
Wszystkie przewroty w dziejach naszej najnowszej cywilizacji, biorą się z przyparcia ludu zwykłego (i masowego) do muru. No, że później za rozwój tych rewolucji biorą się jakieś czuby – to już jest też normą. Ogólnie – historia uczy. Tyle że nie każdy dziś chce patrzeć wstecz…
Więc rewoltę we Francji pod koniec XVIII wieku urządzili zwykli, głodujący ludkowie, pogardzani przez nieliczną arystokrację. Szybko ster tej zadymy przejęli Jakobini, którzy wpierw wycięli owych szlachetnie (?) urodzonych, potem ten lud, a na końcu sami zaczęli się wyrzynać. No a potem przyszedł Napoleon, pozamiatał ten burdel i zaczęła się burżuazja.
I wojna światowa miała być kolejnym, typowym dla Europy, konfliktem o wpływy. No ale liczne armie miały już karabiny maszynowe i artylerię i gnomów z poprzedniej epoki w stopniach generalskich, którzy nie zauważyli, że coś się zmieniło w uzbrojeniu.
Skończyło się rzezią milionów, upadkiem mocarstw i buntem rosyjskich chłoporobotników (marxistowski neologizm – jak dziś osoba niebinarna), którzy głodowali i już nie mieli więcej do stracenia.
Inicjatywę znowu przejęła mała grupka fanatyków pod czerwonym sztandarem, która przez 70 lat trwania tego systemu wspięła się na pierwsze miejsce pod względem ludobójstwa (komunizm razem – około 100 milionów ofiar!).
A teraz?
Teraz po pierwszym szoku spowodowanym nieznanym wirusem (jakieś 3 miesiące) lud manipulowany, gnojony i zniewolony (maseczkami chociażby) zaczyna się ostro wkurwiać!
Wszędzie!
Bo to nie tylko nasz problem, a globalne wariactwo.
Dla odmiany teraz ktoś sobie gdzieś tam wymyślił, że urządzi świat na nowo za pomocą jakiegoś mikroba. Plan rozrysowany od dawna, nowy porządek świata już na horyzoncie…
No ale znowu ci ludzie!
Duch nie zginął w narodzie, duch się czai, duch w końcu rozpali ten wściekły tłum.
Tylko kto teraz przejmie stery i jaką masakrą się to skończy?
1,512 odsłon(a), dzisiaj nie było odsłon
Rok 2020 był wyjątkowy. Co od razu zaznaczę – ten bedzie co najmniej gorszy niestety. Dopiero teraz zaczną się żniwa po covidzie! O ile plandemia się skończy, bo prognozy (rządowe – różnych państw) zakładają, że koniec tego kwarantowannego cyrku nastapi coś tak w marcu, maju, lub nawet we wrześniu. Nawet jak wszystkich na szybko zaszczepią – niezbadaną szczepionką, przeciw niezbadanej chorobie! A to wszystko w ciągu niecałego rocku. No ładnie nam medycyna przyśpieszyła…
A potem zacznie się reset. Wielki reset.
Te chwilowe problemy gospdarcze, których o dziwo Polska nie za bardzo odczuwa, dopiero się rozpoczną. Od wielkiego bum! A od potężnego, ekonomicznego bum, zaczyna się zazwyczaj bum społeczne.
Bum się zrobi na giełdzie. Tej w Nowym Jorku. Od ładnych paru lat trwa ogromna spekulacja, gdzie akcje nierentownych firm z doliny krzemowej drożeją na potęgę! A taki stan nie może trwać bez końca – ludzie przekonali się o tym w pewien czwartek 1929 roku. Podobnie było w 2008 roku, ale wtedy państwo (USA) sypnęło szmalem i sytuacja się ustatkowała. Po czym zaczęła się jeszcze większa spekulacja!!! No teraz nie sypnie i w końcu wszystko runie.
A na co to runie?
Na ludzi zero. Nie znających swojej tożsamości, rzeczywistości (namiętnie negowanej!), historii, nie mających wiary, poglądów, a nawet płci (patrz – negacja rzeczywistości). Grunt pod tą katastrofę jest przygotowywany (na zachodzie) już od 1969 roku, do nas dopiero to z całą (dobrze opłacaną!) mocą dociera, pod postacią agresywnej ideologii gender (z bojówkami LGBTQwerty, czy tam innej antify), tudzież jeszcze bardziej agresywnymi Julkami z zygzakami, którym do pełni szczęścia i wolności brakuje tylko wymarzonej aborcji. Zepchniętymi na margines białymi mężczyznami nikt się nie przejmuje – zostali odgórnie skazani na wyginięcie. A jak taki biały facet jest w dodatku chrześcijaninem, to najlepiej by było go odstrzelić na miejscu! Całkiem możliwe, że pod pozorem niezaszczepienia, takie zbuntowane jednostki zostaną co najmniej odizolowane. W USA już na ich miejsce są szykowani czarni z BLM i feminy z Me Too.
By grunt pod fundament nowego systemu "sprawiedliwości" społecznej był całkowicie płaski.
Co będzie potem? No ja przeżyłem już dwa przełomy: niespodziewany (acz obecnie już dobrze wyjaśniony) upadek komuny pod koniec lat 80 (złośliwi twierdzą, że komuna padła – ale na 4 łapy), Tudzież koniec wesołych czasów lat 90 pewnego dnia września 2001 roku. Ten przełom będzie jednak odmienny, bo bezlitosny jak rewolucja bolszewicka w 1917 roku. Podobnie jak wtedy będzie klasa wywyższona, ale nie jak wtedy – chlopi i robotnicy, ale dla odmiany jakieś sexualne dziwadła i wściekłe, pozbawione rozumu Julki, mocno szczekające w stadzie – bezbronne indywidualnie. Oczywiście im ciemniejsza cera, tym większe profity (co ciekawe żółci i indianie już nie są tak lubiani przez ten nowy system?). Biały, heterosexualny samiec będzie tylko pionkiem do flekowania. Już tak zresztą jest od paru lat w Hiszpanii, gdzie kobieta może faceta wywalić z domu (wprost do paki) jednym, nieudowodnionym oskarżeniem (!!!), a pozostawione na przykład na czas urlopu mieszkanie, zasiedlone przez kogokolwiek, zaczyna należeć do zasiedleńca!!!
To brzmi nierealnie, ale to się naprawdę dzieje i na naszych oczach upadł żelazny fundament poprzedniego świata, czyli prawo rzymskie!
A to dopiero wstęp. Paranoja i ucisk, które nas czekają, dotychczas oglądaliśmy tylko w mrocznych filmach SF.
To wszystko według planu skromnej, niewiarygodnie starej grupy ludzi (samych mężczyzn), wspieranej przez nową magnaterię korporacyjną.
Jak to już 30 lat temu przewidział Lech Jęczmyk w "Nowym Średniowieczu", ze starcia socjalizmu z kapitalizmem zwycięsko wyjdzie feudalizm.
Po krwawych przetasowaniach społecznych, pozostała przy życiu reszta, zapisze się na wiecznym długu i orce u posiadającego wszystko 1% społeczeństwa. Już obecnie ten 1% posiada dwa razy więcej niż pozostałe 7 miliardów!
Ale im ciągle mało, więc będą ciągnęli swoje poronione pomysły nawet za cenę upadku cywilizacji!
W 1914 roku, trzech równie oderwanych od rzeczywistości cesarzy, próbowało też tak pod siebie poustawiać świat. Po 4 latach nie było już ich i ich świata.
Tylko w tym nadzieja, ale znowu cytując Lecha Jęczmyka: nie obędzie się bez znacznych ubytków w biomasie ludzkiej…
720 odsłon(a), dzisiaj nie było odsłon
No nie odwrotnie. Dobrze przeczytaliście. Stare powiedzenie utwierdza nas w czymś przeciwnym, a bezgraniczna i bezrozumna wiara w naukę jeszcze to pogłębia.
Ale tak nie jest.
Po pierwsze nauka wyjaśnia zaledwie ułamek rzeczywistości, a wraz z tym wyjaśnianiem ciągle oddala się horyzont poznania – więc z zasady nauka jest ułomna.
Po drugie – ktoś tam kiedyś założył, że wykorzystujemy tylko 10% mózgu, a reszta się marnuje. To poszło w świat i się utrzymuje.
Tyle że to bzdura, a stwierdzenie jest dość debilne. Mianowicie mamy ciało, dość skomplikowane (setki kości, mięśni, ścięgien i narządów), które wymaga komputera go napędzającego (nawet w czasie snu!) i idzie na to tyle terabajtów danych, że z mocy obliczeniowej naszego skromnego mózgu pozostaje nam jedynie te skromne 10%.
No na zdrowy ludzki rozum, takim ułamkiem nie da się funkcjonować inteligentnie i mądrze.
Więc skąd nasza jaźń i idee?
Ano z duszy – czy to się komuś podoba, czy nie.
My – to dusza.
Medycy tak po cichu wam powiedzą, że samą korą nie da się tak myśleć (znaczy niektórzy używają chyba tylko tej kory). No medycyna ma z tym ewidentnie nierozwiązywalny, neurologiczny problem od lat.
A kwestia jet prosta. Tyle, że dla ludzi wierzących. No tu mały wtręt: ludzie obecnie wierzą w horoskopy, wróżby, gusła, itp. , itd. , a za jasną cholerę nie chcą przyswoić sobie podstawowej wiary w Boga, duchy (czyste, czy nieczyste) i cały świat niematerialny – rzeczywisty i realny (tak po mojemu)!
A te 10% mózgu to jedynie takie złącze USB/klawiatura/Wi-fi/cokolwiek podobnego, co pozwala komunikować się adminowi (czyli nam) z tą biomaszyną (napędzaną elektrycznie!) zwaną dalej ciałem.
Proste?
No chyba nie dla wszystkich, zagubionych w tym Nowym Świecie, gdzie nauka zastąpiła Boga.
Tyle, że Bóg jest idealny, a nauka ułomna.
1,008 odsłon(a), 1 odsłon(a) dziś
Coś, co mi gwarantuje dystans do dokumentnie wszystkiego, to moja wiara, przydatna właśnie w tym porąbanym okresie, którego końca nie widać, więcej – zapowiada się, że najgorsze (społecznie i ekonomicznie) dopiero przed nami.
Od razu uspokajam – nie zasunę wam jakiegoś kaznodziejskiego moralizatorstwa, albowiem moja wiara jest zdziebko inna.
Trochę taka matrixowa, ale moja własna i starsza niż ten film (skąd inąd, po analizie logicznej – niezły gniot).
Mianowicie, po prostu i zwyczajnie, uznaję za pewne tylko dwa byty:
Mój własny (bo tego jestem pewien w 100%).
No i Boga (w Tego tylko wierzę – ale też na 100%).
No teraz uwierzcie mi, lub nie, ale całą resztę tego – niby realnego – świata odbieram w najgorszym przypadku jako tylko projekcję, która gdyby nagle znikła, to nie stanowiłoby to problemu, bo pozostałbym ja i Bóg.
A to w zupełności wystarczy do szczęścia.
Wiem, że to schizofrenicznie z lekka brzmi, ale inna droga to nieszczęście, ból i rozpacz.
I broń Boże nie należy mylić takiego podejścia z egoizmem! Tudzież z socjopatyczną chęcią wykończenia tej zewnętrznej projekcji!
Bo nie ma całkowitej pewności, że to co na zewnątrz (siebie) nie jest czasem też realne? I że tego nie skrzywdzimy?
Więc całkiem dla mnie naturalnym stanem bycia, jest całkowite odklejenie się od tego co zewnętrzne i skupienie na owych dwóch bytach, których istnienia jestem pewien.
To cholernie ułatwia zaliczenie testu zwanego dalej życiem!
Po co się spinać?
Co nie znaczy, że czasem nie dostaję ataków szalonej cholery, bo nader często projekcja, której ulegam, ma na mnie wpływ destrukcyjny.
Tak jest realna.
Ale szybko się uspokajam, ze świadomością krótkotrwałości tego testu, który za życie trzeba zaliczyć.
Spokojem Ducha.
Proste?
To czemu też tego nie czynicie?
Odpowiada wam ta egzystencjalna spina?
623 odsłon(a), dzisiaj nie było odsłon
Jakbyście nie zauważyli, coś się nam odmieniło ostatnio. Pomijając zjebany dokumentnie rok. Tu mały wtręt: nawet za komuny (tej schyłkowej oczywiście – bo tyle pamiętam) nie było takiej jazdy jak w tym zapisanym już chyba nieodmiennie w historii roku 2020! No nie jestem fanem PRLu, ale dzięki przebywaniu w nim mam skalę porównawczą: tam nakaz chodzenia w jakichś szmatach na ryju, pod pozorem lepszej grypy, równałby się natychmiastowo kompletnym rozniesieniem systemu. Oddolnie i masowo. Na widłach, czy czymkolwiek.
A tu cyk i wszyscy pokornie przemykają z domu do roboty, trochę po zakupy i kryją się w domach, jak w norach i to wszystko z pieluchami na twarzach.
I to wszystko w podobno wolnym (?!) świecie.
Co tu poszło nie tak?!!!
Co ludziom tak zniszczyło poczucie wolności?!!!!!
No po trochu media (TV), ale to ci starzy, ale co młodym tak ryje beret?!
Internet?
Ja internet zawsze chwaliłem, jako taki hyde park, no ale się okazało, że to wiara subiektywna. Bo obiektywnie, jak TV odbierają głąby i dają się nią sterować, to niestety z tym nowym medium, w którym można już namacalnie odnaleźć cokolwiek – łącznie z prawdą, no to nie każdemu się chce.
I tak narodziły się Julki.
To takie nowe pokolenie szumocipek kompletnie pozbawionych fundamentu,
Jakiegokolwiek.
Uwidoczniło się to w czasie protestów pod znakiem jakiegoś zygzaka/pieruna (poprzednio KOD i LGBT), na skutek którego jakby mocniej zaczęły one piać. Te kurki bezjajeczne i bez koguta. Zauważyłem ich zwyżkę pewności od razu w tymże internecie: cisną i nie odpuszczają! Poczuły moc cholery!
One chcą!
Wszystkiego!
Już, bezdyskusyjnie, bo ich racja jest najracniejsza!
No nie jest…
To niedoczytane, niedojebane, niedomyślone gimbofeministki, którym pozwolono krzyczeć.
Świat popadł w chaos i anarchię, nasz kraj nie jest w tym wyjątkiem.
W USA czarni krzyczą na białych, a tu jakieś niedojrzałe gówniary, o IQ na poziomie kostki brukowej usiłują nam narzucić… same nie wiedzą co?!
Są na to za tępe.
Ale za to jak asertywne!
979 odsłon(a), 1 odsłon(a) dziś
Półtora tysiaca lat temu, w 406 roku, podobno w noc sylwestrową, po wyjątkowo zamarźniętym Renie, który był naturalną granicą Cesarstwa Rzymskiego, przeprawiły sie tabuny róznych plemion barbarzyńskich (głównie germańskich). To był początek nieuchronnego już upadku Imperium Romanum, albowiem stało się to imperium, w tym momencie, początkiem Europy narodów. W 410 roku Wizygoci pod dowóctwem Alaryka, splądrowali Rzym, co było naturalną koleją rzeczy, ale dla mieszkańców ówczesnego świata było to szokiem niewyobrażalnym! Nikomu nie mieściło się w głowie, że tak potężna stolica, tak potężnego imperium, z tak ogromnymi murami, może ulec barbarzyńcom!
No nie uległa… Znudzeni, wkurzeni zgnilizną i niemocą imperium, mieszkańcy sami otworzyli bramy barbarzyńcom… Cesarstwo już od lat toczył rozkład ekonomiczny, moralny i militarny. Społeczeństwo albo popadło w hedonizm, albo w fanatyzm religijny, normalnych pozostało niewielu. Władcy skupiali się tylko na utrzymaniu władzy, bo co parę lat ich mordowano i zastępowano nowymi. Reformy były wykluczone, bo nie miały szansy na wprowadzenie. Odwrót był niemożliwy i 66 lat później cesarstwo przestało istnieć formalnie i zaczęło się tysiącletnie średniowiecze.
Nie przypomina wam to czegoś?
14 lipca 1789 roku, wkurzony lud Paryża zdobył opustoszałą Bastylię.
Przyczyną ich wzburzenia był kryzys, nieurodzaj i widmo głodu. Co na to bogaci arystokraci i para królewska? Ano plebs ich nie obchodził, a Maria Antonina na sygnał, że nie ma chleba, odparła by lud głodny jadł ciasteczka…
Jakiś czas później cała ta czereda z rodowodami potraciła głowy, a obsługiwana przez fanatycznych, postępowych morderców gilotyna, zaczęła ciąć z takim impetem, że z braku wysokourodzonych, Jakobini ścinali się nawzajem – jak to w rewolucji. Przy okazji tak nienawidzili chrześcijaństwa, że zorganizowali regularne ludobójstwo w Wandei. Lud zbuntowany odszedł na dalszy plan.
No ale wcześniej odbył się marsz kobiet na Wersal!
Czy naprawdę wam to czegoś nie przypomina?!
Przed I wojną światową Rosja była najbogatszym (tak!) państwem świata, sęk w tym, że podobnie jak we Francji przedrewolucyjnej, obywatelami z pełnią władzy, pieniędzy i samozadowolenia była tamtejsza arystokracja. Car był miękką cipą, wszystkim sterował słynny Rasputin. Chłopi i robotnicy byli tylko podludźmi do orki i walki. Wojna to zmieniła. Rosjanom nie szło za dobrze, pogłębiał się kryzys, znowu nadchodził głód… Bolszewików jeszcze nie było.
Pierwsi zbuntowali się marynarze z Kronsztadu. Chodziło tylko o gnębienie ich przez arystokratycznych oficerów – więc ich zlikwidowano (fizycznie) i rozpoczęła się, ot tak, oddolnie, rewolucja. Tworzono nowy rząd, Rosja zmierzała ku demokracji… i w tym momencie Niemcy wysłali tam Lenina, władzę przejęli bolszewicy, rozpoczęła się wojna domowa, terror i głód, które to pochłonęły tak z 20 milionów luda. Potem był Stalin, II światowa i tak jeszcze dodatkowe 50 milionów minus. No i totalitaryzm.
O likwidacji chrześcijaństwa chyba nie muszę wspominać?
Lud prosty znowu był w ciemnej dupie.
Macie jakieś skojarzenia?
Bo ja tak.
Mamy hiperbogaczy, jak Jeff Bezos, który zaraz dociągnie do biliona dolców (!), mamy hiperbiedotę, która dla niego zatyrowuje się na śmierć, mamy swoich Kulczyków, Krauzów, Gudzowatych, itp.
I mamy lud który buzuje.
Ale teraz, dla odmiany, to bolszewicy feminonazistki/LGBTowcy/namiętni miłośnicy czarnych (to w USA) są na czele.
Lud zbuntowany tylko do nich dołącza. Bezmyślnie na ogół, bo kierują nim tylko uczucia. Ze szczególnym uwzględnieniem wkurwienia.
Zamiast wojny jest jakiś COVID. Kryzys też jest. Wszystkie składowe prowadzą nieuchronnie do kolejnego przewrotu.
Tylko że w tych medialnych czasach, tak na odwrót, od razu zaczyna się od terroru i niszczenia wiary…
Tej prawdziwej wiary…
W imię kolejnej paranoi…
Powodzenia "buntownicy"!
Właśnie zostaliście wrobieni!
1,384 odsłon(a), dzisiaj nie było odsłon