Postanowiłem sobie niedawno poćwiczyć retorykę. Oczywiście najbardziej odpowiednim na to poletkiem jest internet z jego mediami społecznościowymi, ze szczególnym uwzględnieniem twarzoxiągu, zarządzanego przez mocno levicujacego Cukierberga. Temat wybrał się w zasadzie sam: LGBTQwerty. Mocno ciśnie ta ideologia ostatnio, albowiem jej sponsorzy, szczodrze ją dotujący, wymagają wyników. Beneficjenci tego (naprawdę ogromnego!) szmalu i podlegli im pożyteczni idioci robią co mogą, by w kraju nadwiślańskim, doświadczonym już przez wszelkie możliwe ideologie, tą nową, pseudotęczową (brak indygo) odmianę marxizmu zasiać.
A tu ni chu… chu…
Ale już sama dyskusja z fanatykami tego novego systemu była mocno zastanawiająca i emocjonująca.
Wyrobiły się te marxistowskie cholery – trzeba przyznać! Co nie zmienia faktu, że i tak na końcu ulegają zwykłej logice i rzeczywistości i w przypadku neta kończy się to wyzwiskami i banem.
Co i tak jest o niebo lepsze od kuli w łeb (komuniści i naziści), lub gilotyny (początek tego ruchu).
No więc najaktywniejsi, najbardziej zajadli, fanatyczni – a jednoczesnie najgłupsi – są jak zwykle najmłodsi. Z xiąg wszelakich ogarniający co najwyżej "Harrego Pottera", za to perfekcyjnie wytresowani w formule: kopiuj-wklej.
Przede wszystkim statystyki: z wszystkich wynika, że LGBTQwerty to zwykła patola, a jeśli na horyzoncie pojawia się osobnik spod tego kolorowego sztandaru, to natentychmiast trzeba zawijać wszystkie dzieci (ze szczególnym uwzględnieniem chłopców) do szaf, piwnic, lasu, lodówki, itp. A jeśli ujrzy się jakiegoś odmieńca o nieokreślonej z zewnątrz płci, to natychmiast mu trzeba pomóc, bo to gdzieś tak w 50% potencjalny samobójca z uleczalną formą schizofrenii (niezależnie od środowiska w którym żyją!). Nawet jak ich odizolować w rajskich warunkach, gdzie transi mają całkowity luz (są takie enklawy!) bardziej raczej podobne do domu wariatów, gdzie każdy jest tym, co sobie akurat wyobraża, to oni i tak prą do samounicestwienia.
Tyle że nikt nie chce ich leczyć, a trend jest taki, że trzeba ich utwierdzać w chorobie… i doprowadzać do śmierci!
No ja nie chcę mieć krwi na rękach, więc zwyczajnie nie popieram i zwalczam.
A co oni na te zwyczajne i konkretne statystyki i badania naukowe?
Ano mają swoje! Ot tak! Natychmiast! Za jednym kliknięciem zasypią "prawidłowymi" i nowymi badaniami. Prawilne i zgodne ze swoją ideologią – podobnie jak w PRL i ZSRR "nauką" był komunizm. Naukowców łatwo kupić, zaszantażować… No tu wtręt: nauka to nie jest coś monolitycznego i nie do obalenia. Coś co było w niej dogmatem, za chwilę może być czymś wyśmiewanym, a za jeszcze moment może wrócić jako jedyna prawda – jak było na przykład z Eterem. Do XVIII wieku była to przestrzeń wypełniająca kosmos, potem to wyśmiano, a teraz… mamy ciemną materię! Której i tak za chwilę może nie być, bo fizycy wymyślą coś innego.
W medycynie to już w ogóle paranoja! Postęp tej nauki to miliony ofiar w imię… postępu! Tam zmienne są szalone.
Ale gimbogeje wywalą gigabajty opracowań naukowych uzasadniających kłopoty z tożsamością płciową (najczęściej po angolsku – ze źródeł tego szamba).
Zamiast po prostu nazwać to schizofrenią (dającą się uleczyć w tym przypadku – że przypomnę).
Dzieciaki bez kontroli (i ojców), z burzą hormonalną, będą brnęli w absurd – bo to im się wydaje jedynym kierunkiem buntu. W latach 90ych dla mnie tym był rock i metal. Dzisiejsi mają gorzej – bunt dotarł do końca.
Chyba trzeba zawrócić?
Wcześniej wyselekcjonowałem w ten sam sposób grupę gimboateistów, czyli szczeniaków, którzy wyżywali się przed kompem stwierdzeniami: Boga nie ma!
Bo tak! Bo nauka Go nie widzi.
No nigdy Go nie zobaczy – tak jest w scenariuszu.
A te gimboateistyczne szczeniaczki, po wyszczekaniu przed monitorem, zapewne szły pod rączkę z babcią do kościółka i cierpiały tamże?
A na co cierpią gimbogeje?
Zapewne na brak ojca spowodowany puszczalską matką (nazwijmy ją w skrócie kurwą), która przeklina cały ród męski za swą głupotę, a zamiast herosów wychowuje niezdarne pi…zdy.
Niebinarne takie…
PS Pojedynek słowny z nimi przypomina partię szachów: dzieli sie na trzy etapy. Otwarcie, grę środkową i końcówkę. O ile otwarcie mają niemal wykute na blachę, to jak już się przez to przejdzie, to w grze środkowej totalnie się gubią… Do końcówek zazwyczaj nie dochodzi, bo rozwaleni zbijaniem kolejnych figur i pionków… rozwalają szachownicę! I tak z nimi trzeba "dyskutować". Przejść przez debiut i następnie rozwalić.
270 odsłon(a), 1 odsłon(a) dziś
Najnowsze komentarze