Jak już wielokrotnie pisywałem, szlag mnie trafia, gdy widzę te wszelorakie konkursidła, nieuchronnie upadającej televizji ogólnej, wyłaniającej talenty z bydła pchającego się do koryta… znaczy na ekran.
Ze sztuką jest tak, że potrzebuje ona twórców. Niektórzy (wierzący), zarezerwowali to słowo tylko dla Boga, ale błędnie – zdaje mi się, albowiem owi nieliczni twórcy, manewrują światem jak owy Bóg, i zdaje się z jego namaszczenia. Więc twórca od zwykłego ciołka, pchającego się bezmyślnie ku (krótkotrwałej na szczęście) karierze, różni się kilkoma, znaczącymi dość dużo szczegółami.
Także:
-
Potrzebna jest technika. Prymitywna, podstawowa technika. Ćwiczenia: emole, bemole, cisy, gisy, przepony, wczesne bohomazy, bazgroły w zeszyciku, itp, itd. Ale ćwiczenie jest drogą ku doskonałości! To jest dostępne dla wszystkich (uzdolnionych cokolwiek, ale wieść niesie, że każdy ma talent jakowyś). To cieszy, tumani, czasem nawet przeraża. Ale przynosi efekty – gdy się ćwiczy właściwą sobie zdolność.
-
Mentorzy. Mentorzy to ci, co byli przed wami – artystami. Trzeba się w nich wsłuchać, wpatrzeć, wczytać (zależy na jakim gruncie artystujecie). Nie da się czynić sztuki, nie znając jej historii! Odcięcie (lub nie podpięcie się – co jest ostatnio modne) od (lub do) korzeni, to zawsze i wszędzie klęska!
-
I w końcu podczepienie się pod oględnie zwane universum, które to jest ostateczną rozjebką systemu przygruntowego. Ludzie zwą to talentem. Talent prawdziwy nie bierze jeńców i nie grzebie ofiar. Mówiąc prosto i nowoczesną polszczyzną: talent napierdala, rozpierdala i wypierdala dalej!
To jest proste, jak wymagane warunki otrzymania wybaczenia, tak nadużywanego przez antykatolików (znaczy levactvo), o czym ongiś pisałem.
1,039 odsłon(a), 1 odsłon(a) dziś
Dodaj komentarz