W Polsce (ale to tendencja także światowa), a zwłaszcza w jej mediach televizyjnych, można zaobserwować masowe parcie młodzieży w konkursy o tematyce głównie śpiewaczej. Parcie owe jest równie bezsensowne w swej idei, co masowy spęd cieląt na przystanku wiadomym Jurka O. Mianowicie ten z definicji (?) rockendrollowy festival, pełny setek tysięcy ludzi, co najmniej w 80 % składa się z… nie mających o owym rockendrollu pojęcia dyletantów! Na scenie zresztą jest nie lepiej i występuje tam praktycznie każdy o statusie gwiazdy, gwiazdeczki, celebryty, itp, bez względu na rodzaj twórczości. I tak na przykład wczoraj widziałem świeże nagranie z owego błótstoku, zespołu o płomiennej nazwie: Zły , znaczy "Łzy"!
Tylko co taki zespolik ma wspólnego z rockiem?!
Ogólnie na nijakie, przypadkowe zespoły, przyjeżdża nijaka, także przypadkowa publika, zwabiona legendarną atmosferą i liczebnością owego spędu. Na końcu i tak pozostaje taplanie się w błocku pod wpływem wszystkiego.
Po co więc mieszać w tą "kulturalną" pomyłkę jakże zacną i zasłużoną gałąź muzyki, jaką jest rock?!
Identyczną pomyłką są jakże modne ostatnimi laty właśnie takie idole, igrek faktory i inne mam beztalencia. Tam praktycznie 100% startujących to gamonie, takie potencjalne, chałturnicze dziwki, bez żadnej określonej orientacji muzycznej (muzyczni impotenci). A jeśli nawet przejawiają jakąś miłość do rocka, to ta szybko im przechodzi podczas nagrywania płyt i dalszej "kariery", co tylko potwierdza ich kurewską naturę.
Zresztą powiedzmy sobie szczerze: kto stamtąd tak naprawdę zrobił prawdziwą, nie napędzaną przez medialny krzyk (konkurs musi się zwócić), karierę?
Chyba tylko oceniający – znaczy żury.
Reszta prędzej czy później przepada, bo nie ma światu i publiczności NIC do zaoferowania, oprócz permanentnego parcia na szkło.
Tak jak owy duet "Shyja" (szyja po polsku – taki dowcip, hue, hue), której żeńską połówkę miałem okazję poznać osobiście, śledziłem rozwój (?!) ich projektu ze śmiechem politowania na ustach, zakończony totalnym rozbawieniem podczas rozbicia owego duetu podczas jednego z takich konkursów.
Przeto przewodnicząca owego duetu, egzaltowana paniusia wyjąca swoje wypociny liryczne po angielsku (a jakże!), postanowiła w końcu rozpocząć następny etap pięcia się wyżej, właśnie poprzez występ w takim chałturniczym konkursiku. Tam została totalnie wyśmiana i poproszona o wyjście, a jej akompaniujący na gitarce, dotychczas pozostający w cieniu "gwiazdeczki" kolega przeszedł kwalifikacje, zajął trzecie miejsce i wydał płytę (a nawet dwie!).
Żeby było sprawiedliwie, o obu z nich słuch zaginął. Zostali zmieleni przez szołbiznesową maszynkę (tylko że kolega Piotr na wyższych obrotach).
A co z wieprzowiną?
Temat z innej zupełnie bajki, ale muszę o nim wspomnieć.
Wczoraj kolejny obłąkany (jak oni wszyscy) muzol, z siekierą i nożem pomasakrował pasażerów pociągu. Tym razem w Niemczech. Rozkręcają się cholery i nie zaprzestaną już terroryzować rozkładającego się trupa Europy. Więc jak się bronić? Ano wieprzowiną! Świniny jest nadmiar, krew się ogólnie marnuje – kaszanka nie jest moją ulubioną potrawą, a dla muzoli kontakt z owym zwierzęciem pod każdą postacią, jest gorszym wstrząsem, niż anatema dla chrześcijanina.
Zatem może to wyglądać komicznie i jak dziecinada, ale zorganizowana akcja wrzucania na przykład świńskich łbów do meczetów + wiaderko wieprzowej krwi, pozbawiłoby terrorystów bazy. Równie skutecznie podziałałaby taka pamiątka w trumience poległego zamachowca. W dalszym etapie, bezczeszczenie fanatycznych muzoli ochłapami świniny, pozbawiłoby ich wigoru i głupich pomysłów.
Po co palić ich świątynie i zabijać już po udanych zamachach?
Można ten problem rozwiązać całkowicie pokojowo, acz krwawo (na szczęście bez krwi ludzkiej).
Tylko że jak w tym zwariowanym świecie pojawia się rozwiązanie zbyt proste i skuteczne, to zostaje zignorowane i wyśmiane.
Bo nikt na tym nie zarobi (oprócz tuczarni)…
1,061 odsłon(a), 1 odsłon(a) dziś
Dodaj komentarz