Przy okazji ostatnich świąt Bożego Narodzenia rozpisałem sie na temat paranoiczności potraw na wigilijnym stole. W skrócie chodziło o to, że większość z nich jest tak niezjadliwa i niewypiwna (kompot z suszu – fuj!), że tylko ten raz w rocku pojawiają sie na stołach, by zaraz z nich zniknąć i przez pozostałe 365 dni nie pamiętać o tej traumie.
Tutaj Wielkanoc ma kolejną przewagę, bo zestaw śniadaniowy – w odróżnieniu od wigilijnej kolacji – jest niezobowiązujący i dotyczy luźnego spektrum mięsiw i sałatek. W zasadzie są tylko trzy konieczne potrawy: jajca, żurek i biała kiełbacha.
O ile jajca to jajca i nie ma co na ten temat pisać, żurek też jest tak neutralny, że w zasadzie każdy go bez problemu wciągnie, to skąd w tym zestawie się wzięła biała kiełbacha?!
Nie cierpię tego syfu na równi z flakami! Nie cierpię niczego, co mi się nie rozpływa w ustach i zostawia po sobie niezgryźliwe kawałki ścięgien, żyłek, stawów, czegokolwiek! Z tego powodu głębokie obrzydzenie budzą we mnie wszelkie mielonopochodne!
Z białą kiełbachą na czele.
Która na wielkanocnym śniadaniu koniecznie musi być! Bo Jezus sobie tego życzył, czy co?!!! Podobnie jak tego wigilijnego szajsu!
No więc podjarane pod sufit gospodynie domowe (ach te tradycyjne, przedświąteczne porządki, pełne napięć i złości!) obowiązkowo muszą muszą zapodawać to, co ich przodkinie i co wydaje im się przedwieczne. A że taka biała kiełbacha, to co najwyżej od XVIII wieku, choinka od XIX, a grudniowy karp to wynalazek PRL? Nieistotne! Kobiety działają szablonowo, a gdy szablon ma w sobie coś ceremonialnego, to już jest radość wielka!
A zaiste, Wielka Noc to święto radości, więc radujmy się, przymknijmy oko na te drobne przeszkody, a owe białe ścierwo, przy pierwszej lepszej sposobności rzućmy psu (o ile bydle będzie to chciało zeżreć), lub zwyczajnie wywalmy za okno – coś dzikiego i głodnego zawsze to z radością wciągnie: na przykład jakiś bezdomny cygan.
I z tym radosnym akcentem życzę wam niezłej polewki w poniedziałkowy ranek…
1,001 odsłon(a), dzisiaj nie było odsłon
Naprawdę arcyciekawa ta historia.
Skromny kaznodzieja imieniem Jezus, tak zaszedł za skórę miejscowym kapłanon, że postanowili się go pozbyć. A że nie mieli uprawnień do jego fizycznej likwidacji (także religijnie), więc odesłali go do sfrustrowanego pobytem na zadupiu, wśród maniaków religijnych, Poncjusza. Ten, po stwierdzeniu niewinności odesłał go z powrotem. Wszyscy chcieli się Go pozbyć, ale nikt nie chciał Go skazać i zlikwidować.
Więc naturalnie i ostatecznie trafił znowu przed oblicze Piłata.
Ten przyparty do muru i wierny prawu (czymże jest dziś prawo?) chciał go uwolnić…
Ale ostateczne słowo miał lud.
I słowem motłochu skazano Go na śmierć.
Nie przypadkiem wybrano ten lud. Jak żaden inny jest wierny słowu – nawet do dzisiaj. A że słowo jest największym mordercą – także wtedy to udowodnili. W innych, bardziej dzikich rejonach by Go zwyczajnie zaciukano przed początkiem nauczania. Tu musieli tak kombinować, by pozbyć się odpowiedzialności (jakże to żydowskie!), aż w końcu osiągnęli swój cel.
A w tłumie to zawsze łatwiej – na tym polega ten fenomen, że słowem mas rządzi ten, kto pierwszy zapoda temat. Jak padnie hasło: "Na krzyż z nim!" , to nikt nie odważy się krzyczeć co innego. Gdy zaczną krzyczeć: "Uwolnić Barabasza", no to w sumie nawet nic złego… A że od tego zginie ktoś niewinny? W tłumie lepiej się nie wyróżniać, nie myśleć i lepiej nie kombinować. Odpowiedzialność teoretycznie żadna.
Teoretycznie.
Oni tam jeszcze krzyknęli: „Krew Jego na nas i na dzieci nasze”. Piłat umył ręce…
Minęło dwa tysiące lat, tłum rozproszył się i siedzi przed telewizorami. Nie krzyczy: robią to za niego dziennikarze i politycy. Ale tłum się robi coraz starszy, czas televizji manipulacyjnej jest policzony, więc wyje na najwyższych obrotach, niczym ZSRR przed upadkiem! Nie ważne z której strony! Tłum jest tradycyjnie tępy i strachliwy, tłum jest tubą przywódców (wystarczy zapodać temat).
A raczej tłum był, bo nagle technika rozpieprzyła odwieczny system i pozwoliła się odseparować, jednocześnie będąc w skupieniu.
Dlatego internet jest taką solą w oku rządzących!
I za wszelką cenę chcą go ujarzmić!
Bo w wolnym internecie może przetrwać tylko prawda.
Ale czymże jest prawda?
Konstruując wczorajszy wpis, zapomniałem o jednej kluczowej kwestii, która mnie do tego skłoniła.
Nazywa się Krzysztof Skiba.
Koleś (zasłużony cokolwiek w rozpieprzaniu komuny) przypiął się automatycznie do akcji hasztag-nauczyciel-coś tam, ale przy okazji pierdolnął sobie dość sporą petardę w odbyt.
Więc zacytuję:
Ale czemu ten skromny, drobny, niepozorny, pogardzany przez elyty robotnik niewykwalifikowany ma zarabiać mniej?!
Rowy też są potrzebne i ktoś je musi kopać!
A jak robi to dobrze i – w przeciwieństwie do całego systemu szkolnictwa – ma to uzasadnienie ekonomiczne, to niech nawet płacą mu w złotych sztabkach, a resztę wydają brylantami!
Tu przy okazji wyciekła z mainstreamu (z niego ostatnio tak cieknie, jak ze starego szamba – co się zresztą dziwić?) coraz mniej skrywana pogarda do praktycznie wszystkich poza nim. Wręcz segregacja klasowa! Taki nowoczesny podział na kasty. Źli są ci z prowincji, ci parający się ręczną robotą (zwani dawniej fizolami), a nadludźmi są właśnie ci z mainstreamu, którzy za cholerę nie przyjmą do wiadomości, że ich dotarcie na szczyt było o wiele łatwiejsze, niż takiego chociażby kopacza rowów. Że coś im się udało, że ktoś ich przepchał, że mieli zwyczajne szczęście, itp.
Oni już się wykreowali, jako nowoczesna arystokracja. Ot tak, samozwańczo.
Ale panie Skiba, mi by się nigdy nie wyrwało tak z pogardą odnieść się do prostego człowieka. Ja ludzi poczciwych zwyczajnie, po chrześcijańsku szanuję: czy to śmieciarz, łopatowy, młotkowy, pani sprzątaczka, czy babcia klozetowa.
Więcej!
Obserwując, ilu ludzi z tytułami i ze świecznika, to zwyczajne głąby, pozerzy i ściemniacze, z całą mocą gardzę właśnie nimi!
Bo żeby wymagać szacunku do siebie, trzeba wpierw obdarzyć szacunkiem wszystkich dookoła.
Dlatego szczam sprężystym moczem na te nauczycielskie pasożyty i śmietankę ich popierającą.
745 odsłon(a), dzisiaj nie było odsłon
Chodzi oczywiście o obecny strajk samozwańczej ętelygencji – czyli nauczycieli. Grupa owa żyje od lat w jakimś równoległym świecie, kompletnie oderwanym od rzeczywistego. Ci ludzie są niemobilni, nieelastyczni i zazwyczaj przerażająco tępi. Tu trzeba też dodać, że zawód ten (nie żadne powołanie!) sfeminizował się w ostatnich latach praktycznie w 100%!
Kto nie wierzy, niech wpadnie na najbliższy univerek, na te pedagogiczne wydziały, a ujrzy taką masę wymuskanych ciach, że grozi to zawałem penisa! Na ogół te ciacha pochodzą z zapadłych wioch i zostały tam wysłane z krwawicy swych rodzicieli – a jak już we wcześniejszych wpisach wspominałem, wysłanie córki na takie studia, to gwarancja jej staropanieństwa i bezdzietności (wnuków nie będzie!). Spora oczywiście ich część, wspomaga się finansowo, użyczając swych pięknych ciał za pieniądze, by dociągnąć do magisterki. Oczywiście o tym szczególe się nie dowiecie, ponieważ nabralibyście sporych wątpliwości w oddawaniu swych pociech w ręce takich ciał (pedagogicznych już).
One oficjalnie kreują się na lepsze od niedouczonego motłochu, ponieważ nie posiadają ABSOLUTNIE ŻADNYCH innych cech dodatnich, oprócz wyoranej magisterki (o czymś takim ongiś śpiewało Lady Pank w piosence "Mniej niż zero", ale wtedy zwykła matura była więcej warta od dzisiejszych studiów). To jest ich sens życia, cel i spełnienie. Więc nie potrzebują już ni rodziny (bo każdy facet niegodny i ma wady), ni praktycznie właściwie niczego, co trapi ludzi doczesnych. One po tych studiach, niczym kule bilardowe, wpadają do odpowiedniej szkoły, gdzieś tam w pobliżu sprawiają sobie maluśkie mieszkanko (koniecznie z kotem!) i z naturalnym przekonaniem, że raz podjęta praca, w jednym miejscu, jest jak wstąpienie do zakonu: czyli do śmierci. One będą same cierpiały, a swoje komplexy, braki umysłowe i złość wyładowywały na biednych dzieciach.
Po czym orientują się (z nudów zazwyczaj), że za bycie taką matroną edukacji, ostoją wiedzy i kagankiem oświaty należą im się o wiele większe pieniądze, a jako że o życiu zwyczajnym nie mają ABSOLUTNIE żadnego pojęcia, więc kwestie średnich zarobków, średnich ludzi i ogrom pracy na to poświęconej, równie ABSOLUTNIE ich nie interesuje.
No i naturalnie rozpoczynają strajk.
Temat ten nie wart by był niniejszego wpisu, bo już został mocno rozjechany w internecie, a i media mainstreamowe zaczynają się powoli odwracać, ale…
Ale nagle ruszyła akcja pod hasłem hasztag coś tam popieram i wywaliło całą masę celebrytów z nieodłącznymi karteczkami i tak sobie poczytałem…
Więc praktycznie jeden w jedną podają te same "argumenty" (?): a bo mnie tam kiedyś uczyła/uczył ktoś tam od czegoś (wtedy jeszcze zdażali się nauczyciele – mężczyźni) i byli wspaniali i przekazali mi ogrom wiedzy, etc.
A i owszem! Nawet dzisiaj tacy się zdażają! Tyle tylko, że to coraz mniejsza mniejszość.
Cała reszta nie nadaje się nawet do łopaty, bo nie potrafiliby obsługiwać tak skomplikowanego urządzenia, a poza tym świat zewnętrzny (olaboga – inna praca!) dla nich nie istnieje, więc okopali się na swych z góry straconych pozycjach i dokonali tak wspaniałego strzału w kolano, że już wkrótce publiczne przyznanie się do bycia pedagogiem będzie równoznaczne z przyznaniem się do pedofilii.
Więc od dzisiaj każdemu nauczycielowi bez krępacji powiem w twarz, że jest zwyczajnym pasożytem
I wszystkich zachęcam do tego samego!
Więc w roverze swym zamontowałem takowe i skłaniając się ku sugestii sąsiada stwierdzam, że działają dość pobudzająco na kierowców, albowiem ci widząc z daleka coś mrugającego na niebiesko, naturalnie zdejmują nogę z gazu i zaczynają jeździć normalnie, a nawet mnie przepuszczają na przysługującym mi z zasady przejeździe!
Potem się pewnie dziwią i wkurwiają, że jakiś pedalarz (tak to ci dojczszrotowcy zwą takich jak ja) zrobił ich w bambuko.
Ogólnie jest jakaś niezrozumiała nienawiść (ja ją rozumiem – bo to komplex biedaka, co się owego szrota dochapał) do roverzystów.
I nie zaprzeczam – jakieś 1/3 kolarzy to idioci, których naturalnym celem jest zginąć na drodze.
Tyle że podobne proporcje obowiązują także wśród pieszych i kierowców.
Różnica jest zasadnicza jednakowoż: pieszy i roverzysta jest zagrożeniem sam dla siebie, a kierowca debil to potencjalny morderca.
I z tym faktem nie zamierzam dyskutować.
638 odsłon(a), dzisiaj nie było odsłon