Xięga ulicy mówi, że nie ma kobiet brzydkich – są tylko niezadbane. Praktycznie to prawda! Właściwie każda kobieta, przy odrobinie samozaparcia (czasem całkiem dużej) jest w stanie wyjść ze stanu bycia pasztetem, w stan… no co najmniej pozwalający na nią patrzeć bez wymiotów!
Pierwszą taką przeszkodą w byciu piękną jest otyłość. Nie przypadkiem brzydkie kobiety obdarza się przydomkami mięsnymi, lub posiadającymi duuużo masy, jako to właśnie na przykład "pasztet", "kaszalot" , czy "betoniara". Co nie znaczy, że te maxymalnie rozpasione nie znajdą sobie chłopa: zboków jest dużo i dzięki temu potwory fizyczne i mentalne ZAWSZE mają branie. Po prostu muszą trafić na odpowiedniego czuba, który chce wydymać akurat taki, a nie inny materiał biologiczny.
No ale od czasu do czasu znajdą się tacy bohaterowie, którzy zapatrzeni w swoją kupę tłuszczu, widzą w niej, gdzieś głęboko ukrytą laskę (najpewniej zeżartą), która po odpowiedniej obróbce może wyjść na zewnątrz. Zdarzają się takie cuda, gdy ociekające słoniną monstra, pozbywają się owej mięsnej otoczki i naprawdę coś pięknego z tego wnętrza się ukazuje.
Ale to rzadko.
Najczęściej owe zabujane tłuściochy stwierdzają, że skoro kochaś je akceptuje takimi jakie są teraz, to nie muszą się zmieniać. Ba! Dostają wtedy dodatkowej motywacji i zaczynają dominować nie tylko fizycznie (ciężar), ale i mentalnie.
No spaślaki rodzaju żeńskiego nadzwyczaj często stają się głośne (głównie przez śmiech) i nokautujące (temperament). Masa (nomen omen) obserwacji własnych i potwierdzeń znajomych mych, nie pozostawia raczej wątpliwości, że owe pasztety ową dominacją nad otoczeniem zagłuszają swoje, jakże niskie i proste komplexy.
Tyle, że to jest do zniesienia, a takie żałosne osobniki są bardziej godne współczucia, niż obrzydzenia.
Obrzydliwe naprawdę i dogłębnie są osobniki rodzaju żeńskiego, na ogół nie opasłe (ale zazwyczaj pozbawione kobiecych wypukłości), te które osiągnęły najniższy szczebelek wyższego rozwoju zawodowego (wyżej, przy awansach też obowiązują jakieś zasady) i mają wpływ na innych pracowników – choćby minimalny.
Co najmniej dwukrotnie (trzykrotnie?) w czasie swojej tułaczki po różnych firmach, w czasach różnej prosperity, spotkałem na swej drodze takie paszkwile. Mimo że te baby nie były ze sobą spokrewnione, to jedno je łączyło:
do swej fizycznej ohydy – jakby jeszcze samo to nie wystarczało – dorzucały taki ładunek mentalnej szkaradności, że…
… no jedyne określenie,które mi przychodzi do głowy, to:
one cuchnęły. Cuchnęły energetycznie. Bo tak, jak pewne osoby określa się mianem wampirów energetycznych, tak też istnieją śmierdziele energetyczne.
Na swoje nieszczęście spotkałem takie coś dwukrotnie i za każdym razem to była baba!
Nie chcę trzeciego razu, bo zostanie przekroczona masa krytyczna.
1,342 odsłon(a), 1 odsłon(a) dziś
Dodaj komentarz