Na szczyt K2 ruszyła niedawno polska wyprawa, by go zdobyć zimą. To podobno taka nasza, krajowa specjalizacja, by właśnie wdrapywać się na nie zimą, gdy nikt normalny tego nie robi. Ba! Reklamuje się to w mediach, jako coś niezwykłego!
No tak. Głupota zazwyczaj jest niezwykła….
Zresztą określanie wspinaczki jako zimowa, jest równie niedorzeczne, co nazywanie mieszkańców dolin pomiędzy szczytami: góralami. Formalnie to doliniarze. Klimat cokolwiek jest nieobliczalny i takie zimowe wejście na szczyt równie dobrze może się odbyć w temperaturze pokojowej i przy lekkim zefirku. Poza tym wyczuwam, że gdy ta zgraja himalaistycznych przypałów zdobędzie w końcu jako pierwsza wszystkie ośmiotysięczniki zimą (zostały już chyba ze trzy), to zacznie je ponownie podbijać wiosną, jesienią, porą monsunową, czy co tam w tej strefie geograficznej obowiązuje? Potem, naturalną drogą, przyjdzie ich zdobywanie bez górnej odzieży, skacząc na jednej nodze, z zawiązanymi szczelnie oczami, czy co tam sobie ci imbecyle wymyślą? Podobnie zresztą, jak w Księdze Rekordów Guinnessa, gdzie 2/3 rekordów to wynaturzenia jakichś zakompleksionych pajaców (też w większości Polacy), których jedynym celem jest być w czymś pierwszym, nawet jak reszta ludzkości ma to totalnie w dupie i absolutnie nikt z 7 miliardów jej aktualnych członków nie chce z nimi konkurować.
Chociaż też możliwe jest, że to nie kompletni idioci, a nieźli cwaniacy, którzy dla pozyskania sponsorów dla swojego – drogiego cokolwiek – hobby, musieli wykombinować coś orginalnego? Bo co to za wyczyn wejść na szczyt jako parę tysięcy któryś tam wspinacz? Na takim na przykład Mount Evereście jest obecnie już taki tłok, jak nad Morskim Okiem w czasie lata!
Swoją drogą, żyjemy w czasach trudnych dla odkrywców, gdzie wszystko podobno już zostało odkryte i zdobyte, więc ci z żyłką exploratorską muszą zwyczajnie kombinować. Chociaż mogliby choć trochę się wysilić i znaleźliby dla siebie dość sporą lukę, na przykład na Antarktydzie, gdzie sporo szczytów nie dość, że stoi odłogiem, to jeszcze potencjalny zdobywca mógłby je dowolnie nazwać! Tyle że to by było słabe medialnie…
W sporcie, już tym wyczynowym, a nawet olimpijskim, też można spotkać podobne paranoje, a największą jest dyscyplina o dziwnej nazwie: "chód sportowy" , gdzie za każdym bie chodziażem musiałby biec (truchtać?) sędzia, bo złamanie zasad tych poronionych "wyścigów" jest równie nieuniknione co sex w pornolach. Oczywiście najwybitniejszym przedstawicielem tych biegospacerów jest Polak…
Chociaż tacy z brzegu pierwsi lepsi Amerykanie też mają coś absurdalnego, co uznają za sport narodowy i jeszcze po chamsku i bezczelnie zwą to futbolem, mimo że ani to piłka, ani odbijana stopami. W dodatku nikt nie rozumie jej zasad…
PS I co to jest za zdobywanie szczytu zimą, gdy czeka się potem na miejscu… na dobrą pogodę!? To jak przystąpienie do głodówki, ale z przerwą na posiłek. Jeśli już się głosi wszem i wobec, że zdobędziemy szczyt zimą, to raczej wymagane są ku temu zimowe warunki. Inaczej to zwykła popierdółka i oszustwo.
974 odsłon(a), 1 odsłon(a) dziś
Dodaj komentarz